Niedawno wróciłem z seansu i muszę niestety powiedzieć, że Doktor mnie zawiódł. Czegoś mi tu brakuje, nie wiem, pod natłokiem tych efektów specjalnych zniknęła fabuła. Po prostu kazdy film Marvela potrafi się czymś wyróżnić - Avengersi mają świetne, zapadajace w pamięć historie i bitwy, Strażnicy humor i inne spojrzenie na uniwersum, Thor świetne postacie, nawet Ant Man był zabawny i bardziej wciągający. Tutaj mam wrażenie ze minie tydzień, a zapomnę o co tak naprawdę chodziło...
Benedict świetny w roli Doktora, ale on sam nie dźwignie tego filmu, a nikt mu nie pomaga - zły Mads jest płytki i nielogiczny, Tilda jako wielka, ziemska obronczyni rzeczywiście bardzo się napracowała przy jej obronie, Mordo? Był dobry, będzie zły, nic specjalnego.
W każdym razie jeżeli jesteście fanami Marvela to oczywiscie idźcie, zobaczcie. Ale od tego studia spodziewałem się czegoś lepszego niż poziom Legionu Samobójców, a dostałem film na równi z Suicide Squad. Dlatego 5
Suicide Squad byl znacznie lepszy. Niestety w tym wypadku nie samym efektem czlowiek zyje. Za duzo kiepskiej lupanki za malo intrygi.
Suicide Squad to było totalne dno. Polecam obejrzeć Batman: Attack on Arkham. DC poza dwoma Batmanami i trylogią Nolana robi słabe filmy, za to świetne animacje i gry.
To taki Superman jakiego chciałem zobaczyć, zaznaczając że nigdy nie byłem fanem Supka
To dobry film ale ale nie będę udawał, że rozumiem styl DC. Zarówno marvelowskim jak DCoskim (jak to napisać?) filmom brakuje logiki. Ale przez lekki styl marvela tam tego nie zauważam. W obu pojawiają się żarty i nawiązania do popkultury, ale te z marvela bardziej wpadają mi w pamięć. Człowiek ze stali to dobry film ale straszne wolny. Do końca nie wiedziałem też czy DC robi film akcji, film o supermanie jako osobie czy film o dużej ilości efektów specjalnych. Oglądałem bardzo długi, dość skomplikowany film, w którym nie dostrzegłem głębi, rozwijający się bardzo powoli a jednocześnie ze zbyt dużą ilością motywów. Nie wiem o ile SS nawet mi się podobało (SS=/=DR.Strane) to o tyle BvS czy MoS jakoś do mnie nie trafiły.
Może mam coś w sobie z "GimbAZY" :)
Strażnicy to slapstick, bardzo dobry slapstick ale nie pozbawiony głębi (patetycznej ale nie uderzającej tak jak 1 kapitan ameryka) Ma głównego bohatera. To taki Piotruś pan, który nigdy nie dorósł i żył marzeniami. W pewnym momencie ginie mu matka, wychowywał się bez ojca (bo ten był zajęty zabawą/pobytem na wojnie/"byciem aniołem"/pracowaniem wstaw co wolisz przesłanie się nie zmieni). Jest kolesiem, który miał gówniane życie. A gdy gorzej już być nie mogło porywają go kosmici (idiotyczne typowe dla slapstick zdarzenie, które kompletnie zmienia jego życie)
Obok mamy Groota (potężną istotę o umyśle dziecka, którą ciężko nazwać świadomą, wynik eksperymentu, dość okrutną a przy tym nieświadomą swego okrucieństwa, kaleka umysłowo) i Rocketa (kolejny obiekt eksperymentów, mający problemy z przynależnością, ofiara rasizmu z zaniżoną samooceną, nieufny wobec wszystkich poza grootem) Drax (psychopatyczny morderca, niemogący się otrząsnąć po śmierci rodziny, u którego wszystkie potrzeby wyparła chęć zemsty, niezbyt inteligentny)
I Gamorę (zabójczyni odebrana rodzicom, wychowana i szkolona przez "ojca" pragnie zabić go z wszelką cenę, a jeśli okaże się to niemożliwe - uciec od swoich problemów jak najdalej.)
Po przydługim wstępie widzimy tu 5 mocno po piepszonych postaci. I wiesz co? Zostały przedstawione jak postaci Disneyowskie.
Każda z tych postaci to swoisty pastisz. Ale to nie jest najlepsze.
Mamy tu postacie bardziej skomplikowane/dorosłe/komiczne niż avengersi. Pokazane w sposób komiczny i pełen patetycznych momentów. I w żadnym momencie żaden element nie przeważa.
Kapitan ameryka 1 był pełny patosu przez, który ciężko się go oglądało.
Bajki Disneya zbyt dziecinne i infantylne.
Filmy o głośnym przesłaniu moralnym - nudne.
To łączy wszystkie elementy. Mamy motyw przyjaźni/poświęcenia/patriotyzmu/rodziny/odkupienia/komedii/walki/systemów wartości/wojny/terroryzmu/poszukiwania szczęścia/przyjaźni/bycia żałosnym dupkiem itp.
Tak więc mamy tu pastisz z wartościami z bajek Disneyowskich, idiotycznie skomplikowanymi bohaterami, patos i bohaterstwo. Slapstick współczesny. Hybrydę z bajki Disneya z typowym kinem o bohaterach i Dramatem.
Co nie zmienia, że dla większości widzów będzie to dobry film głównie z uwagi na niezłą, klasyczną muzykę, dobre CGI, ciekawą scenerię, niezłe gagi i szopa.
Tak czy inaczej masz tu lepszą argumentacje. Dodam, że to tylko moja opinia, czy trafiona nie mnie oceniać.
Ekhm...
W tamtym wpisie chodziło raczej o film "Watchmen - strażnicy", a nie o "Strażników galaktyki" (wszak była mowa o filmach na podstawie komiksów DC). To dwie różne bajki.
Sorry, mój błąd. Kompletnie nie skojarzyłem Watchmen z polskim tytułem. (film oglądałem przy premierze i zapomniałem o podtytule)
Spoko, rozumiem. Sam oglądałem film kilkanaście razy, ale do przetłumaczonego tytułu wciąż się nie mogę przyzwyczaić. Nawet nie chodzi o jego tłumaczenie - chyba za bardzo przesiąkłem oryginalnym tytułem przy kampanii promocyjnej.
Człowiek ze stali to jest chyba najgorszy film o superbohaterach w XXI w. Błagam...
Ze szczegółami Ci już nie powiem co w nim złego było nie tak, bo jednak oglądałem to kilka lat temu. W każdym razie poza rozróba, to w tym filmie nie było nic ciekawego, fabuła była tragiczna. Mocno ze snem walczyłem. Już mi się znacznie bardziej podobał "Batman vs. Superman", tak mocno krytykowany. Po seansie dałem 4/10 na Filmweb, żaden film o superbohaterach nie oceniłem nigdy tak nisko.
To był idealny film o Supermanie. Rozróba to tylko część filmu, najważniejsza była kreacja postaci, która byla świetna plus aktorstwo na najwyższym poziomie. Batman v Superman jest o wiele gorszy - za dużo wątków, konflikt Batka i Supka to tylko1/4 filmu, na siłe wciskane postacie które nic nie wnoszą, film pocięty strasznie, najgorszy Lex Luthor w dziejach. A najgorszymi filmami superhero są - Fantastic Four (2015), Hulk, Origins Wolverine, Daredevil, Batman i Robin, Ghost Rider 2 i Zielona Latarnia
"Hulk" (ale który, z Nortonem, czy Bana?) dla mnie nie był taki zły (i jeden i drugi). "Batman i Robin" to rzeczywiście porażka, ale ten film od początku nie traktował siebie poważnie, choć jemu też dałem tylko 4/10. "Zielona Latarnia" - racja, zapomniałem o tym "dziele". Tutaj dałem nawet 3/10! :-) "Daredevil" widziałem już dawno i mało pamiętam, ale nie wspominam go jako jakiejś kaszany strasznej. Reszty wymienionych przez Ciebie nie widziałem, to nie komentuje. W każdym razie "Człowiek ze stali" mnie po prostu wynudził, może go sobie obejrzę kiedyś drugi raz i coś mnie w nim przekona. Ale na pewno lepiej się już bawiłem na starych Superman'ach, z Reeve'm! :-) A co do "BvS" to ma dużo wad, nie jest aż tak zły, żeby zebrać Złote Maliny, to dla mnie przesada. Na pewno należała się Złota Malina za Luthora - to było koszmarnie złe.
Hulk 1 - dno, Incredible Hulk - świetny. Daredevil jest oglądalny, tak samo jak 3 częśc X-menów. Ja nigdy nie lubiłem postaci Supermana własnie za jego perfekcyjnosc, usmieszek i loczek - amerykanski bohater. Od Człowieka ze Stali polubiłem tą postać bardzo. Stare Supermany są bardzo fajne ( oprócz 4 częsci ). No nie jest nie jest, gdyby skrócić film i zabrać Luthora to byłby świetny film.
Jak mozna zle ocenic Hulka z 2003 roku? Przeciez on byl tak dobry, szczegolnie postac jego ojca z jego moca. Te koncowe sceny, uciekania hulka, walki, sceny z ojcem w hangarze, sceny walki z ojcem.
Ogolnie czuc moc przez wiekszosc czasu.
Ma do tego specificzny klimat, na swoj spsoob przyjemny.
Ogladalem go kilka razy.
A ten nowszy hulk - po prostu, nic specjalnego. Dzialo sie mniej wiecej to samo ale gorzej to wszystko wygladalo i dzialalo. Tylko ten zly-hulk wglad maw miare fajny chociaz jak tak patrze to chyba doomsday z BvS lepszy. Podobni troche sa.
Podasz mi jego zalety, tego drugiego hulka jako filmu?
Pierwszy Hulk był kiczowaty ( zmora lat 2000cznych ) miał słabe efekty i villaina. Ot takie origin story. Natomiast The Incredible Hulk był mroczny i dramatyczny, świetne efekty plus villain który był praktycznie jak sam Hulk. Ale najważniejsza była postać Bannera, która była tak naprawdę tragiczna i smutna co było mega fajne ( dlatego tak lubię Batmana ). Żałuję tylko, że nie zrobili kontynuacjii, no ale będziemy mieli Hulka w Thor Ragnarok dużo
Twoje argumenty są słabe bo "u mnie działało". Mówiłem o klimacie, przeciwniku. Efekty słabe? Z której strony. Jak zobaczyłem tego nowego to od razu rzuciła się w oczy sztuczność. Już ten w Avengers był znacznie lepszy pod względem wyglądu.
W jaki sposób jakaś tam bestyjka która ryje pod asfaltem może być lepsza od zajebistych scen z Absorbing manem?
W wersji z 2003 roku chyba najmniej mi się podobały te hulko-psy, ogólnie nie lubię jak się robi kopiuj wklej i bum, mamy nową postać, dlatego też nie lubię takich pomysłów jak she-hulk czy spider-woman. Ten przeciwnik z The Incredile Hulk też był taka kopią tylko że złą i lekko innym wyglądem. Dla mnie jest bez sensu takie kopiowanie, nic to nie urozmaica a rozmywa oryginalną postać i jej moce.
I też właśnie nie było w tej drugiej wersji nic pamiętliwego, ty też nic nie przytoczyłeś. Tylko że Banner był smutniejszy i że przeciwnik był podobny do hulka co dla mnie jest argumentem przeciw a dla ciebie z niewiadomych przyczyn jest argumentem za.
Banner w pierwszej wersji też był postacią tragiczną i smutną. Może w tej nowszej wersji go jeszcze dosmutnili?
W Avengers czy Thorze to już jest zupełnie inna historia także nie można tego łączyć. I aktor, i model hulka, i fabuła, i sceny, to jest osobny byt względem i pierwszej i drugiej wersji hulka.
Weź przywołaj kilka najlepszych, najbardziej pamiętliwych scen dla ciebie w tym drugim hulku, bo może mi to umknęło.
po co mi rozwoje postaci? wystarczy ze dobre postacie sa. piszesz ze jak teledysk, po czym ze tempo zle, cos nie tak?
Postacie są dobre, wtedy kiedy w jakiś sposób się rozwijają, nie kiedy pokażą wystarczająco dużo ciała, albo będą wystarczająco edgy...
kolejny raz napisze, tak zwany "rozwoj postaci" pochodzi z kina familijnego poznych lat 90 i 00, na ktorych wychowala sie wspolczesna gimbusiarnia. wtedy to zly rozrabiaka musial zrozumiec swoj blad, a dobry, ale stlamszony bohater mial uwierzyc w siebie (obecnie w swoje "supermoce"). to taki dziecinny postulat poparty okrzykami, ze wczesniej postacie byly tak malo zarysowane psychologicznie i malo realistyczne (czyt. gimbusiarskie).
bla, bla, bla, powiedz mi w jaki sposob na przyklad Indiana Jones musial sie rozwinac, zeby byc dobra postacia?
i z czym sie wlasciwie zgadzasz?
A jeśli o SS chodzi, kiedy tworzymy film o zloczyncach(którzy się nie specjalnie lubią), którzy na koniec w magiczny sposób zamieniają się w grupę przyjaciół, musi nastąpić w nich jakaś zmiana. Jedyna taka zmiana była u deadshota i Flaga. Głównie zmienila się tam ich relacja. Cała reszta....
slaba teoria. co powiesz o Indianie Jonesie? zla postac? a batman? gdzie sie niby rozwinal? raiden? ten jolero z wielkiej draki w chinskiej dzielnicy? predator moze?
pomylilo ci sie z pewna moda wprowadzona niedawno, dobra postac to dobra postac i tyle. to ja odroznia od slabej, ze jest dobra.
Dramatyczna postać, dobra historia, walka z własnym alter ego, poświęcenie. Ogólnie dobry materiał na postać...gdyby nie to, że dostał może 20min. Ciężko zrobić głęboki orgin, pokazać charakter i osobowość w 20min. Pewnie dlatego nie jest popularny...jak większość. Killer crock to koleś, którego odrzuciło społeczeństwo starał się żyć normalnie ale był traktowany jak potwór aż w końcu się nim stał, kolejna dramatyczna postać, która dostała może 10 min. Joker był inny niż ten Nolanowski ale miał potencjał. Ciężko jednak przekonać do siebie ludzi w 20 min. To samo z kataną, tym żołnierzem i bumerangiem.
Nie zrozum mnie teraz źle - pierwsza faza marvela była mocno średnia (z I części hulka/irone mana/capitana i thora na uwagę zasługuje tylko I iron man) ale pokazywałe te postacie i dobrze wprowadzała nas w ich orgin, pokazywała ich charaktery i słabości. Tu zrobiono to za szybko.
charakter pokazuja poszczegolne sceny w filmie i nie ma potrzeby robienia czegos wiecej, a takie wprowadzenia (origin jak napisales) sa dla niedorozwinietych umyslowo dzieciakow, glownie amerykanskich, bo inaczej nie polapalibysie w tych plyciutkich scenariuszach wcale.
nie zrozum mnie zle, ale to taka nowomodna maniera, ktora niedlugo przeminie.
Jest pewna różnica między głębią charakteru jaką nadaje "orgin" a 5-20 minutowe wprowadzenie. To drugie sprawdza się w kreskówkach, filmach akcji i krótkich seriach. Chcesz zrobić prostą serie animowaną gdzie nie będziesz wnikać w relacje bohaterów?
To dajmy niechlujnego hipisa (hipisi są wyluzowani) mądrą kujonke, a żeby wszyscy wiedzieli, że jest mądra dajcie jej sweter i okulary. Do tego jeszcze dwoje przystojniaków, sportowca i typową lalunie. I mamy nadany charakter bez, żadnej opowieści czy wprowadzenia.
Z drugiej strony inny rodzaj kina jak Przeminęło z wiatrem, seriale, i filmy o superbohaterach właśnie.
Dobrze zrealizowany orgin nie jest zły, a w komiksach jest stałym elementem.
To tak jak z grami komputerowymi - od samego początku ludzie dyskutują czy fabuła jest w ogóle potrzebna. Ci od RPG powiedzą, że tak ci od Slasherów/shooterów - że nie
Tak czy inaczej orgin jest stałym elementem. Obecnie marvel więcej zarabia na filmach Disneya niż komiksach. Mało kto zna bohaterów a ludzie czasem potrzebują "wczuć" się w postać. Lubią mocniej nakreślone rysy fabularne, nawet w slapstickowych filmach o bohaterach. Inni wolą właśnie prosty styl oparty na stereotypach bo to ułatwia oglądanie filmu i skupienie na efektach specjalnych czy walkach.
Sam nie jestem fanem orginu czy jak to nazwiemy, ale mam znajomych, którzy właśnie te wprowadzenia cenią sobie najlepiej. Nie jest to nowomodne, raczej nie przeminie szybko (chyba, że DC pójdzie za ciosem, ostatni film z tego typu wprowadzeniem od nich to człowiek ze stali) poza tym to element samych komiksów, chirurg traci rękę, bug popada w pychę, a rodzina bohatera zostaje zastrzelona w nocy w uliczce za kinem. Potem mamy motyw i sposób jego działania a także jego przeciwników.
Warto też wspomnieć, że najlepiej zarabiający film o bohaterach tego roku - Deadpool też był typowym "wprowadzeniem"
No i nie czułem zmęczenia ni patetyzmem, ani humorem, ani infantylnością, co tródno powiedzieć o np. 2 Avengers, 1 capitanie itp.
" prosty styl oparty na stereotypach bo to ułatwia oglądanie filmu i skupienie na efektach specjalnych czy walkach" - tego nie zrozumialem wogule, to znaczy ze w ten sposob uzasadniasz kiepski scenariusz/rezyserie/film?
(ps. jakbym chcial skupic sie na efekcie, to ide do imax na hubble3d i wrzucam kwas, zaden marvel tego nie przebije...)
nadal uwazam, ze dobry scenariusz i postac same sie obronia, po prostu filmy z marvela, DC i disneya sa kiepskie.
i reasumujac: Suicide Squad byl znacznie lepszy niz dr Strange, z ktorego 1/3 filmu to wprowadzenie, a kolejna 1/3 to bezsensowne bieganie po budynkach.
film smialo mogl sie zaczac od tego, ze Strange jest juz "rozwinieta" postacia i robi cos ciewkawszego, a objasnienie moglo zajac 2-3 minuty w przebitkach.
Nie mógł, bo 90% widzów nie zna komiksu. Dla sporej części ludzi opowieść musi mieć wprowadzenie. Władca pierścieni drużyna pierścienia (film) zaczynał się od pokonania Saurona i wprowadzenia w życie hobbitów. 1/3 część filmu to natomiast bezsensowne bieganie po górach.
Nieprawdą jest że w SS nie miałeś wprowadzenia. Miałeś - tylko gorzej zrobione. Rozwinęli historię 4 postaci z czego 2 (archeolog/wiedźma i żołnierzyk) były mocno powiązane. Wprowadzenia do reszty były robione na odwal, bo musieli zmieścić się w wyznaczonym czasie. SS cierpiało na syndrom zbyt dużej ilości postaci.
Jednych takie zabiegi nudzą, ale dla innych są one istotne w zrozumieniu postaci.
to ze nie znaja komiksu jest bez znaczenia. ogladales indiane jonesa? znales wczesniej komiks albo ksiazke?
"Władca pierścieni drużyna pierścienia (film) zaczynał się od pokonania Saurona i wprowadzenia w życie hobbitów. 1/3 część filmu to natomiast bezsensowne bieganie po górach." - zgadzam sie, film niestety robil peter jackson.
Ale wiesz, że film był starszy niż książki? One pojawiły się dużo później. Zresztą Lucas tak przeżywał brak godnego wprowadzenia do postaci Indiany, że pod koniec poświęcił sporą część 3 na pokazanie Indiany w młodości i jego relacji z ojcem.
Aha co do pytania na początku, to nie nie jest to uzasadnienie kiepskiego scenariusza.
W filmach po prostu się przyjęło, że można opisać postać poprzez pokazanie jej poprzez stereotypy albo wyostrzenie cech charakterystycznych danej postaci. Zwykle stosuje się to w kreskówkach i filmach akcji ale też w horrorach i komediach.
Jeśli nie chcesz skupiać się na historii postaci i powodach jej zachowań możesz oddać jej charakter uproszczając ją. Dzięki temu film wydaje się szybszy. Tak więc mamy macho, głupią blondi, zimnego zabójcę, niepozornego geniusza/psychopatę, albo po prostu dupka. Żeby podpisać daną postać pod ten typ nie musisz robić wprowadzenia. Wystarczy jedna-dwie sceny i lekko zmienione dialogi.
przecie postacie superbohaterow sa wlasnie prostackie jak waldi spod budki z piwem. dr strange nie jest inny, jakis bardziej skomplikowany wymagajacy wprowadzania itp. moze sie pomylilem?
Nie nie jest to postać skomplikowana. Postacie z Bibli czy Iliady też nie były ale z jakiś powodów autorzy czuli potrzebę pokazać je, określić ich pochodzenie, a nawet analizować ich przeszłość i postawy moralne
Nie nie jest to postać skomplikowana. Postacie z Bibli czy Iliady też nie były ale z jakiś powodów autorzy czuli potrzebę pokazać je, określić ich pochodzenie, a nawet analizować ich przeszłość i postawy moralne.
Bo możesz pokazać, że ktoś jest dupkiem na wiele sposobów stary. To jak to pokażesz wpływa na postać. Czy są głębocy? Może nie. Ogólnie Strange to tylko koleś, po przejściach, który był cholernie ambitny, nie dlatego, że był dupkiem ale dlatego, że bał się porażki. W pewnym momencie popada w pychę i pewność siebie i przestaje być na nią gotowy. Pojawia się motyw upadku. Zarówno fizyczny jak i psychiczny. Przechodzi załamanie nerwowe. Mimo to się nie poddaje nie wiemy czy kieruje nim nadzieja czy desperacja ale ciągle szuka pomocy.
Pod koniec ją znajduje ale z innej strony niż by mógł oczekiwać. Zostaje zmuszony by odrzucić swoją dumę, pychę, pewność siebie, a w końcu strach. Pod koniec z pokorą przyjmuje swój los i staje się gotowy do poświęceń za to w co zwątpił. W filmie odrzuca możliwość uleczenia i wiecznego życia by dalej postępować słusznie. Cały film kończy się sytuacją patową gdy Strange wielokrotnie umiera/poświęca się by zawrzeć pakt z diabłem. Co prawda nie umiera ale odczówa ból. Wreszcie dzięki pokorze i nieustanności w dążeniu do celu odnosi sukces.